Dzięki uprzejmości kolegów z OneKyokushin.pl mamy zaszczyt przedstawić wywiad z 10-krotnym medalistą Mistrzostw Europy, 5-krotnym Mistrzem Europy, czwartym zawodnikiem Mistrzostw Świata i członkiem kadry narodowej w Karate Kyokushin, Krzysztofem Habraszką. Polecamy wywiad, dziękujemy Łukaszowi i Piotrowi i zapraszamy również na ich stronkę. Przyjemnej lektury.
Prawdziwy wojownik. Przez lata godnie reprezentował nasz kraj będąc w czołówce światowego Kyokushin, a wszędzie gdzie się pojawiał było pewne, że przeciwnicy będą mieli ciężki bój.
Znany z odporności na ciosy, dobrej analizy przeciwnika, odporności psychicznej i silnych kopnięć, które kiedy trafiały w udo przeciwnika, grymas twarzy przechodził aż na publiczność.
Osiągnął wiele. 10 medali mistrzostw Europy, w tym 5 złotych, czwarty zawodnik mistrzostw świata 2009, multimedalista mistrzostw Polski i wielu zagranicznych turniejów, członek kadry narodowej w latach 1997-2009.
Podziękujmy mu 14 grudnia, kiedy podczas Mistrzostw Polski Młodzieżowców w Radzionkowie postanowił uroczyście zakończyć swoją piękną i bogatą w sukcesy karierę sportową.
OneKyokushin.pl: Jesteś jednym z najwybitniejszych polskich i europejskich zawodników Kyokushin, siejących niepewność w przeciwnikach ma matach całego świata. Jak wspominasz po latach swoją karierę?
Krzysztof Habraszka: Miło mi to słyszeć nigdy tak o sobie nie myślałem. Przygodę ze startami na zawodach wspominam bardzo pozytywnie i czasem jak się nad tym zastanowię, jestem z siebie zadowolony, że tak mi się to wszystko fajnie poukładało mimo tego, że nie zdobyłem najważniejszego tytułu – mistrza świata.
OneK.pl: W Europie nie miałeś sobie równych, na świecie dobijałeś się do podium na zawodach najwyższej rangi. Czułeś, że jesteś blisko?
K.H.: Czasem jak sobie to wspominam myślę, że naprawdę było nieźle skoro walczyłem z mistrzami świata a potrafiłem z nimi nawiązać równą walkę, czasem przegrywałem czasem wygrywałem jednak należy pamiętać, że chłopaki trenowali w pełni profesjonalnie, a ja starałem się pogodzić studia z pracę i z treningami oraz wyjazdami na zawody. Miałem taki okres w życiu, że codziennie pokonywałem ponad 200 km żeby dotrzeć na trening.
OneK.pl: Zakończyłeś swoje starty niedługo po tym, jak zdobyłeś czwarte miejsce na Mistrzostwach Świata w 2009 roku, miałeś wtedy 32 lata. Czy było coś szczególnego, co spowodowało, że to właśnie wtedy?
K.H.: Wycofanie się ze startów nie było wcześniej planowane, chociaż wiedziałem, że kiedyś to nastąpi. Po prostu zdałem sobie sprawę, że jeśli chciałbym osiągnąć więcej, musiałbym skupić się tylko na jednym – trening. Jednak bez wsparcia prywatnych sponsorów nie było to możliwe, dlatego wybór był prosty, tym bardziej, jak zauważyłeś, miałem wtedy już 32 lata. Myślę, że przed takim samym wyborem stanął również Alejandro Navarro, on poszedł w drugą stronę, a jego dokonania są bardziej niż zadowalające, może to też kwestia charakteru.
OneK.pl: Twoja żona, Dobrusia, nadal z sukcesami walczy na tatami. Nie ciągnie Cię, aby jeszcze pokazać młodszym starą twardą szkołę Kyokushin?
K.H.: Jeśli chodzi o pokazanie szkoły to owszem, ale na treningu jako wsparcie, by im pomóc w przygotowaniach, sprzedać kilka dobrych rad na temat dobrej motywacji w trakcie przygotowań czy też w trakcie zawodów. Bo sama walka to już tylko wynik wcześniejszej pracy W ten sposób udało mi się ukierunkować kilka osób, by mogli wyjść odpowiednio zmotywowani do walk, które dały im miejsca medalowe.
OneK.pl: Zawodnicy często mają poczucie, że mogli zrobić więcej lub inaczej przygotowując się do zawodów. Miewałeś takie myśli?
K.H.: W trakcie przygotowań do zawodów muszą być spełnione podstawowe warunki: sen, dieta odpoczynek i odpowiedni trening. Tutaj należy wspomnieć o roli trenera, który jest niezbędny w trakcie przygotowań oraz relacjach pomiędzy zawodnikiem a trenerem, ich wzajemnej współpracy, zaufaniu i ukierunkowaniu na wspólny cel, jeśli chcemy mówić o profesjonalnych przygotowaniach. Są jednak wyjątki np. sensei Tomasz Najduch utalentowany i niedościgniony zawodnik, który osiągnął bardzo wiele na międzynarodowych matach. Kiedyś mi powiedział, że mógłby osiągnąć jeszcze więcej, gdyby miał właśnie taki układ. Niestety nie da się samemu trenować, musi być ktoś z boku, kto nas obserwuje, poprawia ale i tłumaczy dlaczego w danym momencie to robimy a nie co innego. Nie może być tak, że uczeń przerośnie mistrza. Ja taką relację miałem z moim trenerem Bogdanem Lubosem, za co chce mu podziękować,. Umiał on do mnie dotrzeć i udało nam się tyle osiągnąć.
OneK.pl: Jakie atuty musi posiadać zawodnik kategorii ciężkiej, by wygrywać z najlepszymi?
K.H.: Myśląc o karierze na dłuższą metę, w tej kategorii duże znaczenie ma wzrost i waga, jeśli mowa o uwarunkowaniach fizycznych, chociaż zdarzają się wyjątki. Po prostu łatwiej jest znieść siłę kopnięć i uderzeń. Jeśli mowa o warunkach psychicznych to czasem się zdarza, że zawodnik z niższej kategorii wygrywa z „dużym”.
OneK.pl: Miałeś swojego mistrza, na którym starałeś się wzorować, podpatrywać mentalnie?
K.H.: Zawsze starałem się czerpać to co najlepsze od kilku zawodników, by stworzyć swój własny styl. Na rozwój mojej kariery zawodniczej niewątpliwie miało kilka osób m. in. shihan Eugeniusz Dadzibug, który na mistrzostwach świata w 1995 r. osiągnął wspaniały wynik. Pamiętam, że był z tego zrobiony reportaż w TVP i jako początkujący adept sztuk walki mogłem to w wielkim skrócie oglądać w TV – super wrażenie. Już wtedy wiedziałem, że muszę być zawodnikiem. Bardzo sobie cenię to, że mogłem razem z shihanem (wtedy senseiem) uczestniczyć w zgrupowaniach kadry narodowej. Zawsze wracam do sytuacji, kiedy wszyscy „męczyli standardy” a shihan Gienek pokazał mi, że nie jest ważne co robisz na treningu, tylko z jakim zapałem i entuzjazmem. Pamiętam, że na ME w Warszawie szukałem motywacji do kolejnej walki i wtedy na horyzoncie pojawił się shihan Gienek. Wystarczyło mi, że był, nawet nic mi nie powiedział, to mi wystarczyło.
Kolejną ogromną motywacją do dalszych treningów, która mi została w pamięci to po zdobyciu mistrzostwa Europy w Warszawie sensei Piotrek Sawicki osobiście mi gratulował myślę, że urosłem wtedy o kilka cm 🙂
Kiedy tak wspominam, zdaję sobie sprawę, że jest mnóstwo osób, które wpłynęły na rozwój mojej kariery np. Mateusz Wójcik, którego swego czasu typowałem na najlepszego zawodnika i bardzo lubiłem oglądać jego walki, a przy okazji super kumpel. Mój brat Piotr, który przepięknie poruszał się na nogach w trakcie walki, wzór do naśladowania. Rafał Szlązak, też ogromny talent i niesamowicie pracowity zawodnik, Sylwek Sypień, który miał niesamowite wyczucie dystansu i techniki. W późniejszym etapie mojej kariery niezwykle pomocny był Piotrek Moczydłowski nawet się śmialiśmy, że zdobywamy mistrzostwa Europy na przemian, chociaż raz udało nam się razem zdobyć mistrzostwo Europy na zawodach w Victorii w Hiszpanii,. Tak pokrótce tylko, tylko tyle, bo nie starczyło by miejsca wszystkich wymienić.
OneK.pl: A zawodnik, którego styl walki był według Ciebie najbliższy ideału?
K.H.: Hmm trudne pytanie, jest wielu zawodników, których styl walki podchodzi pod miano rewelacyjnego. Może nie ideału, ale było ich w tamtym czasie mnóstwo m.in. Lechi Kurbanov, Sergiej Osipov, Emil Kostov no i oczywiście Frank Dux (hahaha).
OneK.pl: Trudne momenty w karierze?
K.H.: Chyba nie miałem takich, wiedziałem w co się pakuję więc nie narzekałem.
OneK.pl: Twoja żona, brat, siostra również są znakomitymi karatekami. Jaką rolę odgrywała rodzina w Twojej sportowej karierze?
K.H.: Ogromną rolę, zawsze mnie wspierali znosili moje humory, a w trakcie przygotowań było ich niemało. Pamiętam pewne zdarzenie na obozie karate, kiedy zacząłem robić wyniki i „obrastać w piórka”, miała miejsce niewinna walka z moim bratem, który wykręcił mi jodan ushiro mawashi geri 🙂 to była niezła lekcja pokory, do dzisiaj mi to wypomina.
OneK.pl: Najtrudniejsza walka w karierze?
K.H.: Było ich kilka, ale na pewno walka z Sylwkiem Sypieniem i Tomaszem Najduchem.
OneK.pl: Czy był taki przeciwnik, który sprawiał Ci wyjątkową trudność w walce? którego najchętniej zostawiłbyś zawsze na finał?
K.H.: Może nie na finał, ale z którym nigdy nie wygrałem to Marcin Sieradzki.
OneK.pl: Jedną z Twoich walk, które utkwiły mi w pamięci, był ćwierćfinał Mistrzostw Japonii 2009, przeciwnik sam Tanaka, mawashi geri jodan, widownia zamarła… jak wspominasz tą walkę?
K.H.: Faworyt zawodów, mało tego został powołany specjalny skład sędziowski na tą walkę, żeby nie było wątpliwości. Swoją drogą bardzo dobry zawodnik świetnie się poruszał w walce. Pamiętam, że walka była pod jego dyktando, jednak na kilka sekund przed końcem udało mi się wyprowadzić jodan mawashi geri. Dotarło to do mnie dopiero po paru sekundach, bo osobiście myślałem, że go uderzyłem z ręki. Rzeczywiście hala zamarła, a jedyne co było słychać to radość Bogdana Lubosa, który mi sekundował. Kto ma płytę z tych zawodów, może sprawdzić. Po tej walce Artur Hovhannisian i Dimitri Lunev w „specjalny sposób” mi gratulowali 🙂
OneK.pl: A Twoja walka, Warszawa, finał Mistrzostw Europy, rok 2004 niesamowity pojedynek z Nicolae Stoianem, pamiętasz ją?
K.H.: Pewno, że pamiętam chociaż tu muszę wytłumaczyć dlaczego tak długo walczyłem w finale. Tak naprawdę finał nie był taki ciężki. Najgorszy był półfinał i walka już z wcześniej wspomnianym Sylwkiem. W tej właśnie walce Sylwek pięknie trafił mnie prawym lokasem. Do końca walki było ok, ale przed wyjściem do finału noga mi nabrzmiała, czasu mało na pomoc medyczną, a finału nie można było odpuścić. Pamiętam, że razem z Dobrusią staraliśmy się doprowadzić mnie do „używalności”. Dlatego właśnie tak ta walka wyglądała, a nie inaczej. Gdyby Stoian wykorzystał tą wiedzę myślę, że walka była by o wiele krótsza 🙂
OneK.pl: Jak postrzegasz polskie Kyokushin na tle Europy, świata?
K.H.: Polskie karate zawsze było na bardzo wysokim poziomie i tak jest nadal. Zresztą wystarczy poobserwować jak nasi reprezentanci w sposób wszechstronny radzą sobie na międzynarodowych matach, z czego bardzo się cieszę. Można tu wymienić choćby Pawła Biszczaka czy Marcina Prachnio.
OneK.pl: A jak postrzegałeś Kyokushin kiedy byłeś topowym zawodnikiem, a jak jest teraz? Czy coś się przez ten czas zmieniło?
K.H.:Niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o moje podejście do karate.
OneK.pl: Co karate wniosło w Twoje życie?
K.H.:Na pewno wiarę w siebie, w swoje możliwości, że nie wolno się poddawać, że jeśli to konieczne należy walczyć do końca. I że czasem należy po prostu odpuścić. Kiedy po ciemku nagle moja noga spotka się z twardym przedmiotem typu kant stolika to nie płaczę i nie narzekam, nie mogę, nie pozwala mi na to moja 2 letnia córka, która mi powtarza, że tata jest twardy jak ściana u babci 🙂
OneK.pl: Czy karate nadal wypełnia Ci czas?
K.H.: Owszem, jednak już nie w takim stopniu jak kiedyś, ale oczywiście nadal trenuję prawie codziennie.
OneK.pl: Jak myślisz, jak wyglądało by Twoje życie, gdybyś nie trenował karate?
K.H.: Ha pewno byłbym gruby, bo kiedy zapisywałem się na karate już wtedy miałem „pulchniutkie” ciałko, a miałem 12 lat. Albo byłbym sławnym piłkarzem, zawsze grałem na bramce i to nie dlatego, że byłem grubiutki i zawsze na końcu mnie wybierano do drużyny tylko, że byłem wysoki jak na swój wiek…
OneK.pl: Co lubisz robić kiedy nie trenujesz?
K.H.: Odpoczywać 🙂
OneK.pl: Masz jakieś życzenie na Gwiazdkę?
K.H.: Żeby spadło mnóstwo śniegu, a tak poważnie to nie mam życzeń.
OneK.pl: Kyokushin przyszłości to…?
K.H.: Nasi najmłodsi.
OneK.pl: Co chciałbyś dodać na koniec?
K.H.: Chciałbym podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do rozwoju i przebiegu mojej kariery, chłopakom z którymi spędziłem wspaniałe lata na sali, obozach kadrze, osobom, które mnie wspierały oraz wszystkim, których zapomniałem wymienić.
Dziękujemy za rozmowę,
gratulujemy wspaniałej kariery, OSU!
Red: Łukasz Moczydłowski/OneKyokushin.pl
Szacunek, niesamowity duch walki i konsekwencja. OSU!
I niestety TAKIE sukcesy, a Mucha dalej wspiera patałachów i innych frajerów bez talentu