Od kiedy tylko pamiętam, jarałem się oporowo sztukami walki, w szkole dostawałem nagany za złe zachowanie z powodu licznych bójek, aż w końcu odnalazłem się w MMA… a nie, to nie ta bajka… Tak naprawdę to zawsze uczyłem się bardziej niż przyzwoicie, a na wzmiankę o bójce przechodziłem odruchowo na drugą stronę ulicy. Chociaż kawałek z MMA mogę zostawić bo od tego się wszystko zaczęło.
Rozpocząłem treningi MMA u Wojciecha Klimkiewicza w klubie Gladio w Lublinie w pięknym wieku lat 33, kiedy to zazwyczaj fajterzy karierę mają już rozwiniętą, albo przeminiętą. Jednak dla mnie był to sposób na pozbieranie się po życiowych porażkach i zmianie miejsca zamieszkania – krótko mówiąc chciałem gdzieś wyładować nadmiar energii. Przyszedłem na pierwszy trening, po rozgrzewce marzyłem aby to wszystko już się skończyło, w trakcie robienia technik czułem się jakbym wykonywał potrójne salto do wody (nie wiedziałem za bardzo gdzie jest sufit, a gdzie podłoga), w trakcie sparingów udusiła mnie kobieta, a po treningu miałem wrażenie że 3 kilometry dzielące mnie od mieszkania zmieniły się w drogę do Mordoru. „Rewelacja, tego mi trzeba było” – pomyślałem, i zostałem w klubie Gladio na stałe.
Z czasem wystartowałem w zawodach, potem kolejnych, i jeszcze jednych, tylko po to żeby stwierdzić że lepiej czuję się w parterze, dusząc ludzi, niż w stójce, gdzie byłem regularnie oklepywany po masce. Decyzja o zmianie szortów i rękawic na gi nie była więc specjalnie trudna, tym bardziej że została poparta przez trenera. Jak dobrze pamiętam było coś w temacie „za stary jesteś na MMA…”.
BJJ okazało się strzałem w ósemkę. Dlaczego nie w dyszkę? Ano, nie jestem geniuszem walki i z zazdrością patrzyłem na ludzi którzy techniki potrafili wykonać bezbłędnie już po pierwszej demonstracji. Ale jak mawiał pewien Michał, „nigdy nie zabraknie mi charakteru”, więc swoje braki nadrabiałem większą ilością czasu na macie, a co za tym idzie – większą ilością powtórzeń. Z czasem moje ruchy zrobiły się płynniejsze, obalenia szybsze i pewniejsze, a wybierając partnerów do sparingu zastanawiałem się gdzie najwięcej skorzystam zamiast „gdzie nie będę klepany”.
Moja przygoda z brazylijskim jiujitsu trwa już cztery i pół roku, kilka miesięcy temu otrzymałem z rąk Wojtka Klimkiewicza purpurowy pas i nie zamierzam się tu zatrzymać; w końcu BJJ to zabawa na całe życie, więc jeśli zdrowie pozwoli to doczekam tego upragnionego faixa preta (czyli czarnego paska, dla niewtajemniczonych). Obecnie trenuję w Pekinie pod czujnym okiem Denilsona Bischiliari – bardzo konkretnego czarnego paska prosto z Brazylii. Obserwuję lokalną scenę MMA i BJJ, z oczywistych względów faworyzując „lekko” BJJ, startuję w lokalnych zawodach i w moim dziale będziecie mogli poczytać jak to wygląda w krainie smoków, Bruce’a Lee i herbaty. Przewidziane są wywiady, foto-reportaże, oraz różnego rodzaju wynurzenia i obserwacje inspirowane lokalną sceną sztuk walki, a uwierzcie mi że jest o czym pisać.
Zapraszam serdecznie do śledzenia cyklu, (uwaga spoiler) pierwszy artykuł o moich pierwszych zawodach BJJ w Chinach już wkrótce! Zachęcam również do komentowania i zadawania pytań!
Konrad „Polvo” Pietkiewicz