Nihao prosto z Chin!
Zapraszam na drugą część raportu z dwóch eventów w jakich brałem udział w ciągu miesiąca. W tej części opowiem Wam o turnieju International Pro (UAEJJF) w Taiyuan.
POLVO WŚRÓD SMOKÓW #6: Jeden miesiąc, dwa turnieje i sto różnic między nimi cz. 1
Taiyuan – International Pro (UAEJJF)
Na zawody w Taiyuan jechałem z bojowym nastawieniem i, jak mawia znajomy ksiądz, szczerą obietnicą poprawy. Innymi słowy planowałem spuścić konkurentom pierwszorzędny wpierdol. Do zawodów było ok . 6 tygodni które wykorzystałem maksymalnie na łatanie dziur w grze defensywnej i ogólne poprawienie wytrzymałości, zdecydowałem się bowiem startować w kategorii adultów. Bardzo bohatersko jak na blisko 40-latka amatora, ale szczerze mówiąc, po prostu poprosił mnie o to kolega z teamu, znaczy żebyśmy nie trzaskali się w finale masters. Spoko…
Taiyuan odwiedziłem wcześniej w tym roku, w kwietniu, przy okazji robienia kursu sędziowskiego IBJJF. Nie było wtedy za bardzo czasu na zwiedzanie, ale pamiętałem że są bardzo fajne i ekologicznie przyjazne taksówki. Już z pociągu zaklepałem hotel blisko miejsca zawodów i jednocześnie blisko stacji pociągów, co potem okazało się bardzo pomocne. Ale, jak mawia prezes PKP – po kolei.
Podróż – w normie. Hotel – w normie, tani. Hałas za oknem do 3 rano – jest. Sraczka przed zawodami – brak, głównie przez to że od 4 dni ścinam wagę jak pojebany. Nie wiem gdzie mi tak urosła dupa, ale pierwszy raz musiałem schodzić z 88kg do 85kg. I z rozpędu zrobiłem 82.2. No spoko – waga jest. Rano docieram na zawody taxi, płacę za 20-minutowy kurs 7 zeta. Znalezienie sali gdzie ma być cała impreza to kwestia kolejnych 20 minut spędzonych na bieganiu wokół jakiegoś stadionu… Ostatecznie na miejscu melduję się o 8 rano. Spotykam bardzo “wporzo” Holendra, który studiuje w Tajlandii, ma dziewczynę Chinkę, a na info że jestem z Polski śmieje się i kwituje to znajomym: “O kur@#!”.
Wchodzimy do środka. Bardzo miła ekipa, organizatorzy witają nas i kierują do stolika, gdzie obsługują nas ludzie mówiący po angielsku, co w Chinach nie jest takie oczywiste… Rejestracja, waga, wbijam na salę. Widok jak z transmisji w necie – 5 mat ustawionych na X, z centralną mata przeznaczoną głównie na finały. O godzinie 9 zaczyna się ceremonia otwarcia, z promocyjnymi filmami na ekranie rozmiarów małego boiska, światłami, fleszami, pokazami lokalnych ekip BJJ i co tam jeszcze się da. Cytując mojego bohatera, Siarę, “mają rozmach skur….”.
Po całej uroczystości otwarcia sprawdzam grafik. Moja kategoria jest o 11:37, z czasem podawanym na bieżąco na jednym z 5 telewizorów ustawionych w sali rozgrzewkowej. Sala mogłaby być troszkę większa, ale wszyscy dali radę więc pewnie się czepiam. Po sali krążą ludzie wywołując zawodników i odpowiadając na ewentualne pytania. Super organizacja.
Przychodzi czas walk, mierzenie, weryfikacja, mata. Po 3 walkach wygrywam finał adult 85kg. Z open natomiast jest wesoło booooo…. Po finale open okazuje się że ktoś zapomniał wpisać jednego zawodnika. Który to biedak stoi i patrzy na mnie cielęcym wzrokiem, bo “przecież się zapisał a go nie ma na liście”. Westchnąłem, potwierdziłem jego wersję zeznań i poszliśmy walczyć kolejny finał – dla niego przegapiony a dla mnie drugi. Wygrywam. Już po powrocie do hotelu okazuje się że za finał open nie dostałem punktów do rankingu… Jestem bardzo zmęczony, ale jeszcze mam siłę napisać do chińskiej szefowej imprezy i powiadomić o tej wpadce, na co pani organizator odpowiada że “za open nie ma punktów”. Tu już nie wytrzymałem i poprosiłem żeby dała mi kontakt do kogoś kto ogarnia zasady. Pani zajebała focha, rzuciła mailem do UAEJJF i kontakt się urwał. Pełna profesja nie ma co. Mocarze z organizacji powinni poddawać swoich ludzi chociażby jakimś podstawowym testom z wiedzy o zasadach… Napisałem maila – czekam na odpowiedź.
Summa summarum zawody były jednymi z lepszych w jakich miałem okazję brać udział. Widać że organizacja stara się dbać o dobre samopoczucie i komfort zawodników przed i w trakcie trwania zawodów. Fakt, że wagę można było weryfikować dzień wcześniej tylko to potwierdza, chociaż powoduje to lekkie rozbieżności pomiędzy wagą na weryfikacji i na macie. Sala czysta, wyraźnie wydzielone miejsce dla publiczności (trybuny), brak tłoku wokół mat, dostępne szatnie i prysznice dla zawodników, jak również toalety, chociaż te ostatnie mogłyby być częściej sprzątane. Rewelacyjna obsługa po raz kolejny, dostępne bary z dużym wyborem dań dla zawodników (sałatka, owocowy mix, kura z ryżem itp.), bardzo czytelny grafik walk – wszystko to złożyło się na rewelacyjną atmosferę. Na koniec wyrazy uznania dla sędziów, którzy niemal bez wyjątku bardzo fachowo prowadzili walki. Naprawdę, najlepiej sędziowane zawody w moim życiu.
PS. Po zawodach kilka niespodzianek: bardzo ucieszyły mnie słowa pochwały od Carlosa Lima, koralowego pasa mieszkającego w tym mieście, który jak się okazało, oglądał skrupulatnie moje walki. Drugi bonus to rewelacyjny pieczony udziec barani, który opchnąłem wraz z przystawkami, nadrabiając 4-dniową głodówkę. Jakby ktoś zawitał kiedyś do Taiyuan to piszcie – dam namiar. Na koniec, już na dworcu, o 5 rano, zorientowałem się że moje suszące się gi zostało w hotelu… Nie ma jak skleroza starcza… Dzięki ogromne dla Guillaume, ziomka z Kanady, który po moim telefonie bez namysłu zawrócił taxi, pojechał do hotelu i dostarczył mi gi na dworzec, chociaż ryzykował spóźnienie się na własny samolot. I tak oto zakończyły się zawody w Taiyuan, a ja się już zaczynam szykować na kolejne. Nie przegapcie raportu z Mongolii – już w październiku!
OSS!
POPRZEDNIE ODCINKI
POLVO WŚRÓD SMOKÓW: Ja, „Polvo” #1
POLVO WŚRÓD SMOKÓW: Pewnego razu w Szanghaju… #2
POLVO WŚRÓD SMOKÓW #3: Denilson Bischiliari – kowboj w Chinach
POLVO WŚRÓD SMOKÓW #4: Wizyta w klubie Fight Brothers
POLVO WŚRÓD SMOKÓW #5: CKF Submission Only – wielka zadyma na zadupiu Pekinu
POLVO WŚRÓD SMOKÓW #6: Jeden miesiąc, dwa turnieje i sto różnic między nimi cz. 1