Nihao prosto z Chin!
Dawno nic nie napisałem – zmiana pracy, awaria kompa, przeprowadzka, treningi… Jak mawiał Boguś Linda: “Kurrrr…czę”. Ale ostatnio wyrwalem trochę czasu z grafiku, uspokoiło się w życiu, a i na zawody znalazłem czas. Dzięki mojej super zdolności organizowania grafiku, tym razem będzie raport z dwóch eventów – fajnego i ujowego. Jeśli wiecie o co chodzi… 😉
Tianjin – International Gi and No Gi Open (SJJCF)
W lipcu odbyły się zawody organizowane przez SJJCF, czyli Sport Jiu Jitsu Combat Federation. Organizacja młoda… chciałoby się napisać “zdolna i prężna”, ale… po kolei. Na zawody odbywające się w Tianjin dotarłem pociągiem, potem godzina jazdy autobusikiem miejskim do hotelu, ogarnięcie miejscówki i zasłużony odpoczynek. Pobudka jak na wsi – ktoś za oknem drze ryja że ma świeże pierożki, najebani kolesie kończą imprezę, taksówkarze oferują okazji za jedyne 300% normalnej ceny… chińskie klasyki. Znajomy lokalny ziomek zabiera mnie na miejsce zawodów i po 15 minutach modlitwy o życie (jazda w porannym tłumie samochodów) docieramy na miejsce.
Miejscówka na kampusie uniwersyteckim, czysto, otwarte jakieś sklepiki, restauracja, a w sali już kolejka i weryfikacja. Jako że moja kategoria miała zaczynać się o 15, a dotarłem o 8 rano, przywitałem się tylko ze znajomymi i teamem, po czym poszedłem oglądać walki. Miały być rozgrywane zawody gi i no gi, wszystko w jeden dzień, na 5 matach, co przy frekwencji circa 400 osób już daje do myślenia. Ale póki co zaczęło się z grubej rury, od no gi czarnych pasków. Sami Brazylijczycy, wysoki poziom, walki w kategoriach i open niezwykle wyrównane i zacięte. Zero zamulania, wszyscy nastawieni na kończenie pojedynków przed czasem. Podobało mi się… i to był jedyny plus imprezy, oprócz późniejszych walk czarnych pasów w gi.
A teraz wszystko spod znaku “co tu się odjaniepawla”, #wtf, “Boże widzisz i nie grzmisz”. Po pierwsze, organizacja ma swoje osobne zasady. Zagmatwane jak kilo drutu kolczastego w pralce Frani. Nie będę się tu rozwodził, wspomnę tylko że w dogrywce nie wymagana jest kontrola przez 3 sekundy, wystarczy zrobić akcję i od razu są punkty. A kto pierwszy dostanie punkty – wygrywa. Super… Drugi mankament – sędziowanie. Odwieczna bolączka i powód do narzekania (sędzia chuj!). Tu jednak smutni panowie w czarnych polo dali popis jakich mało. Punkty za nic, traktowanie wciągnięć do gardy jak obaleń, a mistrzostwo zaprezentował koleś który nie widział zapiętej balachy, nie widział też klepania, zajarzył dopiero w momencie kiedy zawodnik zaczął krzyczeć. Też bym krzyczał jakbym miał łokieć pod kątem 90 stopni w druga stronę… brawo.
Moją walkę najchętniej usunąłbym z pamięci systemu. Pomijając fakt że czekałem na walkę dodatkowe 6.5 godziny (w sumie 14 godzin!), dostałem sędziego który chyba pierwszy raz wszedł na matę. Zignorował wszystkie faule, oraz to że przeciwnik przez ostatnią minutę spędził stojąc 2 metry ode mnie po wyrwaniu się z gardy. W dogrywce moje obalenie nie zostało zaliczone, natomiast ściągnięcie do gardy zostało ocenione jako obalenie dla przeciwnika i na tym zakończymy. Protesty nie zdały się na wiele, bo główny sędzia był zajęty robieniem fotek zwycięzcom. Dla których to zwycięzców nie było nawet podium!
Ogólnie – syf, bieda i nie polecam. Za 200 PLN wpisowego naprawdę można wybrać konkretne zawody z solidną obsadą. A jako zgniłą wisienkę na tym torcie, dodam jeszcze że po zawodach powrót do miasta był niemożliwy – lokacja była tak odległa że taksówki nie brały zleceń… Dupsko uratował mi znajomy z prawem jazdy i własnym środkiem teleportacji, wróciłem do hotelu i nadal próbuję zapomnieć że wybrałem się na coś takiego…
Druga część już wkrótce!
POPRZEDNIE ODCINKI
POLVO WŚRÓD SMOKÓW: Ja, „Polvo” #1
POLVO WŚRÓD SMOKÓW: Pewnego razu w Szanghaju… #2
POLVO WŚRÓD SMOKÓW #3: Denilson Bischiliari – kowboj w Chinach
POLVO WŚRÓD SMOKÓW #4: Wizyta w klubie Fight Brothers
POLVO WŚRÓD SMOKÓW #5: CKF Submission Only – wielka zadyma na zadupiu Pekinu