Pora na czwartą walkę w naszym cyklu. Pora przypomnieć sobie batalię między Chrisem Weidmanem a Lyoto Machidą której stawką był pas wagi średniej.
Chris Weidman do walki przystępował z nieskazitelnym zawodowym rekordem 11 wygranych bez porażki. Karierę zaczynał w organizacji Ring of Combat w której stoczył 4 pojedynki nokautując między innymi Uriaha Halla. Później trafił do UFC i kolejno pokonywał Alessio Sakarę, Jessego Bongfeldta, Toma Lawlora, Demiana Maię i Marka Munoza. Następnie po rocznej przerwie w walkach stanął naprzeciw Andersona Silvy i znokautował go w II rundzie. Niecałe pół roku później miał miejsce rewanż w którym to Amerykanin potwierdził swoją wyższość.
Historia walk Lyoto Machidy jest dużo dłuższa. Dla Brazylijczyka pojedynek z Weidmanem był 26 walką w karierze. W chwili, gdy Weidman toczył pierwszy zawodowy pojedynek Machida miał na koncie już 14 wygranych walk, z czego 6 w największej organizacji MMA na świecie. Walka z Weidmanem była dla Machidy 3 okazją do zdobycia mistrzowskiego pasa. Wcześniej 2 razy walczył o pas wagi półciężkiej, wygrał za pierwszym razem, kontrowersyjną decyzją pokonując Shoguna Ruę który odebrał mu pas nokautując Lyoto w rewanżu. Drugie podejście do pasa miało miejsce na UFC 140 ale wtedy bezkonkurencyjny okazał się Jon Jones dusząc do nieprzytomności Brazylijczyka. Do walki z Chrisem, Machida podchodził po pokonaniu Marka Munoza oraz Gegarda Mousasiego.
Walka zapowiadała się na dość „taktyczną” i taka też od początku była. Początkowe minuty polegały na „wybadaniu” przeciwnika ale od pierwszych sekund uwidaczniała się przewaga mistrza który nie ustępował pola w stójce a z biegiem czasu dokładał kolejne sprowadzenia do parteru i korzystał z okazji do obijania leżącego przeciwnika. Machida przebudził się dopiero pod koniec walki ale wtedy było już za późno. Może i mistrz był nieco bardziej zmęczony ale wciąż uważny i ostrożny, do końcowej syreny nie dał się zaskoczyć i jak najbardziej zasłużenie pas pozostał w rękach Amerykanina który nadal nie zaznał smaku porażki.
Co najbardziej zapamiętamy z tej walki?
Rabittt: Wydawało się, że ta walka będzie bardziej wyrównana. Myślałem, że Machida będzie dysponował przewagą w stójce a Weidman w aspektach zapaśniczych. O zwycięstwie miało zadecydować to kto narzuci przeciwnikowi swój styl gry. Okazało się jednak, że Weidman w ogóle nie ustępował Lyoto w płaszczyźnie kickbokserskiej, co więcej, można powiedzieć, że stójkę wygrał. Sprowadzenia i kontrola w parterze dopełniły dzieła i wynik walki nie mógł być inny. Machida próbował ale był po prostu zbyt słaby aby tego wieczora odebrać pas Amerykaninowi.
Yoshi: Machida vs Weidman to jedna z tych walk, które z początku nie zapowiadały jakiejś niesamowitej walki na śmierć i życie. Pierwsza runda to takie badanie terenu i wymiana ciosów w stójce, których więcej było po stronie Weidmana. Lyoto Machida chyba przyzwyczaił nas do swojego stylu walki, który momentami może się nie podobać. Lyoto swoje ciężkie chwile przeżył już w drugiej rundzie po obaleniu. Weidman mądrze rozgrywał pojedynek ponieważ oprócz zadawania ciosów starał się także obalać rywala. Ten stan rzeczy trwał także w trzeciej rundzie, gdzie kilka mocnych ciosów Chrisa odcisnęło swoje piętno na Brazylijczyku. Dopiero w czwartej rundzie Machida przebudził się przeprowadzając atak, którym dał się we znaki zmęczonemu już mistrzowi. Piąta runda, to całkiem solidna wojna na to kto kogo ustrzeli. Sporo ciosów zarówno z jednej jak i z drugiej strony oraz obalenia Weidmana i ciosy na korpus Machidy. Ostatecznie to Weidman wygrał walkę i zrobił lepsze wrażenie od Machidy, który chyba nie miał konkretnego pomysłu na przeciwnika i przespał początek walki. To pojedynek, który potrzebował czasu na rozkręcenie się by bod koniec dać sporo emocji.
KondiCapo: Ta walka chyba niewielu zaskoczyła jeśli chodzi o przebieg. Weidman tak jak w pojedynkach z Andersonem Silvą z rozsądkiem narzucał pewną presję a Machida cofał się szukając okazji do kontry. I choć Brazylijczyk walczył typowo po swojemu to łatwo zauważyć, że porównaniu do przegranej walki z Philem Davisem był dość aktywny i widać było więcej inicjatywy z jego strony niż zwykle. Zaskakująca była czwarta runda, gdzie Machida skorzystał ze zmęczenia mistrza i sam, co dla niego dość nietypowe, narzucał tempo i presję na rywala, zdołał nawet dość poważnie zachwiać nim. Jak na razie Machida był największym wyzwaniem dla Weidmana i nie można powiedzieć, że zawiódł bo choć trochę biernie rozpoczął to później dał wyrównany i ciekawy pojedynek i nie został całkowicie zdominowany. Widać było z jego strony wyraźny respekt dla zapasów rywala bo nie zadawał zbyt wielu kopnięć o ile mnie myli mnie pamięć.
A co Wy zapamiętaliście z tego pojedynku? Czekamy na Wasze komentarze.
A dajcie spokój z tą walką 😀 ja z niej zapamiętam przede wszystkim to, że musiałem zacząć doceniać tego Weidmana, którego to tak bardzo nie lubię!
Nie zdążyłem się załapać w terminie publikacji. Dorzucę zatem swoje trzy grosze w komentarzu 🙂
Poza kilkunastoma sekundami w czwartej i może kilkudziesięcioma w piątej, ta walka była bezdyskusyjnie kontrolowana przez Weidmana. Machida cały czas czaił się niczym wąż w pomidorach i niespecjalnie robił coś w kierunku tego aby zakończyć tę walkę zwycięstwem. W drugiej części pojedynku faktycznie był nieco aktywniejszy w ofensywie, ale to było zdecydowanie za mało. Nawet, jeśli miał jakiś konkretny plan, to bardzo dobrze się z nim kamuflował. Końcówka piątej rundy to jedyny moment, w którym „Dragon” naprawdę przypomniał sobie, o co walczy tyle tylko, że było to zdecydowanie za późno. Decyzja sędziów mogła być tylko jedna i taka właśnie była.