Po roku odpoczynku, Matt Hughes oznajmił, że „odchodzi na dobre”.
Mimo, że jego ostatnie dwie walki skończyły się niepomyślnym wynikiem, Hughes i tak może pochwalić się barwną karierą. Można go kochać albo nienawidzić, ale jedno trzeba mu przyznać – był jednym z najlepszych zawodników przez długi czas.
„Nie ogłaszałem mojego odejścia, ale wszystko na to wskazuje, że tak właśnie jest. UFC nadal traktuje mnie dobrze. To zabawne, że kiedy Bóg kieruje cię na jakąś drogę, nie wiesz, gdzie cię ona zaprowadzi. Dziękuję Mu za to, gdzie mnie poprowadził.”
Hughes zostawił sobie małą furtkę, w razie gdyby UFC go wezwało, bądź gdyby sam poczuł zew. Ale biorąc pod uwagę ostatnie dwa nokauty, od B.J. Penna i Josha Koschecka, 39-latek chyba nie może liczyć na wiele. A poza tym, już nie ma co udowadniać – bo już to zrobił.
A co obecnie robi?
„Prowadze show dla lubiących polować, na The Outdoor Channel, który uwielbiam. Lubię podróżować. Lubię polować. Pomagam bratu na jego farmie. Jestem bardzo blisko rodziny.”
Hughes wspomniał też o okazyjnych treningach MMA, jako formie pomocy kolegom w przygotowaniach do walk:
„Trochę trenuję. Kiedy B.J. czy Robbie Lawler potrzebują pomocy, przychodzę i trenuje z nimi. Kocham trenować, ale na razie nie chcę gymu, w którym musiałbym zamieszkać – wolę posiedzieć z rodziną. Wolę wychowywać dzieci, niż być trenerem.”
Zatem wygląda na to, że Hughes będzie po prostu robił to, co kocha. Zasługuje na to, bo zostawia za sobą wielką historię i wielkie walki z zawodnikami takimi jak: Frank Trigg (2 razy), B.J. Penn, Royce Gracie i oczywiście Georges St. Pierre, jego następca na tronie wagi półśredniej.
Miłej emerytury:)