Marek Piotrowski – wywiad

W związku zbliżającym się „PUNISHER’S DAY” chcieliśmy zaprezentować Wam rozmowę z legendą kick-boxingu – Markiem Piotrowskim. Wywiad przeprowadził i udostępnił Rafał Szopa za co serdecznie dziękujemy.

Wstęp.

„Witam Cię Marku. Na wstępie chciałem podziękować w imieniu wszystkich zainteresowanych i moim za przyjęcie zaproszenia i poprowadzenia seminarium „PUNISHEERS’ DAY”

Doskonale pamiętam dzień w którym poznaliśmy się, było to parę dni przed Twoją obroną tytułu Mistrza Świata na gali „Battle of Champions” w Krakowie, gdzie również miałem przyjemność walczyć.

Nie zapomnę jak podczas jednego z treningów wszedłeś na salę wraz ze swoim trenerem. Był to dla 17 letniego wówczas chłopaka ogromny zaszczyt móc osobiście poznać swojego idola.

Mam nadzieję ze dzięki organizowaniu takich seminariów sportowych, zaszczepimy w młodych ludziach ducha walki i doczekamy się jeszcze wielu tak wspaniałych kick-boxerów chcących powtórzyć Twój sukces, chodź skłamał bym jak bym powiedział ze ich nie ma, bo oczywiście paru już mamy np. Tomasz Sarara, Łukasz Jarosz…

Przybliżmy czytelnikom Twoją sylwetkę i karierę..

 

Rafał. Szopa

Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem, i co skłoniło Cię do uprawianie sztuk walki? Przypomnę ze trenowałeś Ju-Jitsu, Karate Kyokushin 13-0, Kick-Boxing (gdzie odniosłeś największe sukcesy) 42-2 (27 k.o.), boks z bilansem walk 21-0 (11 k.o.)

 

Marek Piotrowski

… Moja przygoda ze sztukami walki zaczęła się jesienią 1978 roku. To wtedy moja mama na moją prośbę i moich braci zapisała nas na kurs samoobrony, jaki był pierwszą szansą na realizacji młodzieńczego marzenia. O sztukach walki w owym czasie zaczynało być głośno. Był to rzut popularności tej dziedziny, jaki miał miejsce przed osławionym już pojawieniem się  Bruce’a Lee i „Wejścia Smoka”.

„Smok” zaistniał w 1982 roku, trenowałem już karate od czterech lat.


R.Sz

Czy wylatując do USA spodziewałeś się ze osiągniesz taki sukces?

M.P

Czy taki? Pewno nie. Trzeba jednak zaznaczyć, że wylatywałem z myślą o zdobyciu Mistrzostwa Świata. Były to wyraźne, realistyczne marzenia. Po zdobyciu tytułu wśród amatorów, nie były bezpodstawne.

 

R.Sz

Twoja kariera w Stanach rozwijała się błyskawicznie. Wygrywałeś walkę za walką

a przeciwnicy byli coraz bardziej wymagający.

Jak wspominasz współpracę ze swoim pierwszym menagerem Andrzejem Januszem?

M.P

Nie byłem z niej zadowolony, co spowodowało nasze rozstanie. Należy jednak pamiętać, że to on pierwszy wyszedł z taką ideą i to było początkiem mojej drogi za oceanem. Mam trochę zaszytego żalu do Andrzeja, ale mam też sentyment wspominając tamten czas.

 

R.Sz

Po kolejnych walkach bez żadnej porażki zdobyłeś Zawodowe Mistrzostwo Stanów Zjednoczonych wygrywając z dotychczas niepokornym Rickiem Roufusem po tym zwycięstwie pojawiła się pewna propozycja…

Co czułeś i jak zareagowałeś na nią?

Mowa tu o propozycji walki z ówczesnym Zawodowym Mistrzem Świata, którym był

Don „The Dragon” Wilson

M.P

Było to, oczywiście spełnienie marzeń. Po to opuściłem ojczyznę, rodzinę, bliskich. Szansa na spełnienie marzenia pojawiła się szybciej niż myślałem

 

R.Sz

Przyjąłeś tą propozycję.

Jakie myśli towarzyszyły Ci podczas wejścia na ring?

M.P

Splot przeróżnych odczuć. Z jednej strony; unikalność chwili, z drugiej presja. Miałem też w pamięci ojca przykutego do łóżka po wypadku, niepewna sytuacja materialna, nie uregulowany status emigracyjny. Mnóstwo myśli… Powinna być jedna „WALKA” Niestety, tak być nie mogło.

 

R.Sz

Do tej walki przygotowywał Cię trener Kevin McClinton

Jaką zaplanowaliście taktykę?

M.P

Presja, kombinacje, realizowanie tego, w czym byłem najlepszy. Wilson, to ogromne doświadczenie. Trzeba było stworzyć sytuację dla niego nową. Myślę, że udało mi się to. Pod takim ogniem nigdy się nie znalazł. Może trochę chaotycznie i z „gorącą głową”. Wierzyliśmy jednak, że to da pożądany efekt. Mieliśmy rację.

 

R.Sz

I stało się. Zostałeś nowym Mistrzem Świata.

Jak to jest w jednej chwili stać się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w Stanach

i nie tylko?

M.P

To spora przesada. Kick-boxing nie był aż tak popularny. Środowiskowo byłem rozpoznawalny. Do statusu wielowymiarowej gwiazdy brakowało.

 

R.Sz

Marek, zrobiłeś coś co w Polsce w tamtych czasach wydawało by się nieosiągalne. Stałeś się żywą legendą, o której mówili wszyscy.

Mój kolega jako nastolatek dostawał listy od swojego ojca pracującego w Stanach,

w których opisywał mu polskiego kick-boxera, który wygrywał z najlepszymi zawodnikami

był dumą całej poloni. Marek tym kick-boxerem byłeś Ty.

Jak czułeś się z myślą, że dla wielu ludzi stałeś się wzorem do naśladowania?

M.P

Nie czułem się wzorem do naśladowania. Nie czułem się gwiazdą. Zawsze miałem dystans do swoich osiągnięć. Mam oczywiście ogromny szacunek, wiem ile mnie to kosztowało. Starałem się robić jak najlepiej to, co kochałem. Z całego serca, bez zahamowań. Taka jest miłość.

R.Sz

Ludzie szanowali i szanują Cię za to, ze mimo tak wielkiego sukcesu, jak na prawdziwego Mistrza przystało dalej pozostałeś skromną osobą.

Co mógłbyś doradzić młodym osobą zaczynającym karierę sportowa?

 

 

M.P

Widzisz, ja nie bardzo wiem, co to znaczy – być skromnym. Jak wspomniałem – ja znam wartość włożonej pracy, wysiłku.  Znam rangę sukcesu i jego wartość, szczególnie w perspektywie tamtych czasów.  Ma oczywiście duży dystans do słowa „sukces”.

 

R.Sz

Wracając do Twoich walk to czy podjęta przez Ciebie decyzja walki z Kamanem w wersji low kick nie była zbyt pochopna, po niedawnej porażce podczas rewanżu z Roufusem?

Nigdy wcześniej nie walczyłeś w tej formule.

Czy nie lepiej było najpierw stoczyć kilka lżejszych walk abyś mógł wzmocnić się psychicznie po przegranej?

M.P

To nie jest tak jak mówisz. Ja nie stoczyłem tej walki bezpośrednio po walce z Roufusem.  Między Roufusem a Kamanem zdarzyło się pięć walk. Wśród nich walka

z Mistrzem USA w „low kick”- John’em Cronkiem i parę innych walk w tej formule. Kilka lat wcześniej na prestiżowej Gali w Ceasars Palace w Las Vegas też walczyłem

z low kick. Nie w tym był problem. Mam na myśli rodzaj rywalizacji. Problem to Kaman. Wyjątkowość wyzwania i z tej perspektywy na pewno, nie dostateczne przygotowanie do rangi wydarzenia. Kaman to król tej dziedziny. Na pewno nie władca bez skazy, też przegrywał. Zdarzały mu się tez przegrane przez KO. Między innymi ze ŚP Peterem Smitem, który jako zawodnik kyoku-shin, też nie miał w kick-boxingu doświadczenia. W owym czasie Rob Kaman przeżywał szczyt swojej formy. Udowodnił to pokonując w zdecydowany sposób czołowych zawodników na świecie.

Pokonał też mnie.

 

R.Sz

Po drugiej i ostatniej przegranej w Swojej karierze znowu udowadniałeś i pokazywałeś klasę Mistrzowską szybko odzyskując tytuły i zdobywając nowe.

Będąc u szczytu sławy wygrywając kolejne walki, na pewno czułeś coraz większą presję wywieraną przez otoczenie. Jak sobie z tym radziłeś?

M.P

Presję czułem zawsze. Tak musi być. Jak zależy ci na realizacji marzenia, boisz się

o ostateczny jego kształt, występuje stres. Ktoś powiedział „ Nie ma sukcesu bez stresu”. W moim odczuciu to prawda. Jak sobie z tym radzić? Nie wolno stracić z pola widzenia marzeń, jakie ci towarzyszą. Nie można zdradzić idei, dumy, godności. Nie wolno zatracić siebie. Trzeba zdać sobie sprawę z tego co ważne dla ciebie. Jeśli w odpowiedzi na nie odczujesz że jesteś we właściwym miejscu- TRWAJ

 

R.Sz

A jak wspominasz galę oraz walkę ze Steffano Tomiazzo o której przypomniałem na początku rozmowy, która miał miejsce w Krakowie na  obiektach TS Wisła?

M.P

To nie była dobra walka. Widoczne były problemy zdrowotne. Tym bardziej, na ich tle, Tamiazzo wyglądał dość bezradnie. Nie wiem czy trafił mnie skutecznie tego wieczoru. No, przepraszam. W ostatniej rundzie efektywnie rozbił mi łuk brwiowy, głową.

 

 

 

R.Sz

Odbiegając od sportu.

Patrząc z perspektywy czasu, czy nie żałujesz rezygnacji z szansy z wystąpienia w filmie którą dał Ci Don Wilson?

Kto wie może można by Cię widzieć w dużych produkcjach Hollywoodzkich J

M.P

To była dość mglista oferta. Duże produkcje Hollywoodzkie? Wyglądało to bardzo mało realnie, ale wtedy nawet nie myślałem o tym. Ja byłem fighterem nie aktorem.

 

R.Sz

Gdybyś dostał taką szansę, czy zmieniłbyś coś w przebiegu Swojej kariery?

M.P

Zmieniłbym wiele. Mając tą wiedzę, jaką mam dziś. Wtedy? Raczkowałem, uczyłem się życia. Miałem mało osób wokół siebie, jakie mogłyby mi pomóc. Czy nie popełniłbym innych błędów? Tego niestety nie można wykluczyć. Takie jest życie. Nieprzewidywalne, zaskakujące, ale piękne……. jednak.

 

R.Sz

Jeżeli miał byś możliwość urodzić się ponownie czy również wybrałbyś tą samą drogę (karierę sportową)?

M.P

Poszedłbym na pewno w podobnym kierunku. Trzeba byłoby zastanowić się czy warunki zewnętrzne byłyby takie same. Jeśli inne, to pewnie miałyby wpływ na ukształtowanie mojej osoby. Boje się gdybania.

 

R.Sz

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na „PUNISHERS’ DAY” 3.10.09r

M.P

Dziękuję.

3 thoughts on “Marek Piotrowski – wywiad

  1. Dziekuje Marku za to ze byles , jestes i bedziesz w pamieci dla wszystkich ktorych laczy Kumite.
    Dla mnie jestes nie tylko wielki za osiagniecia przeszlosci, ale za twoja rozwage , rozumnosc , inteligencje.

    Pozdrawiam cie Marku i zycze Ci wszystkiego najlepszego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *