Swego czasu w naszym portalu ukazała się pierwsza część wywiadu z trenerem K.S. Rosomak Warszawa, Marcinem Grzybem, który obecnie dba o stójkę najlepszego amatorskiego zawodnika MMA w wadze koguciej, Armena Stepanyana i innych trenujących w Aquila Competition Team. W drugiej części wywiadu Marcin opowiada o swoich startach i przemyśleniach, jako trener. Zapraszamy do wyczerpującej lektury.
F24: Jesteś w środowisku polskiego Muay Thai od lat, więc wypada Cię zapytać o stan obecny tego sportu. Co się dzieje w MT?
MG: Hmm to może ja odpowiem Ci na to pytanie tak: gdybym ja był leszym managerem jak trenerem, to może bytowanie moich zawodników z samego uprawiania sportu byłoby o wiele lepsze. Oczywiście jest to bardzo trudne, bo trzeba się dużo nachodzić, naprosić, a i tak nie wiadomo, czy będzie można liczyć na jakąkolwiek pomoc od innych. Teraz jest moda na MMA, Muay Thai i ogólnie sztuki walki, ale dobrze jest dla tych, którzy robią to tylko i wyłącznie dla siebie. Problemy zaczynają się dopiero wtedy, gdy jakiś młody adept czy adeptka sportów walki postanawia uczynić owy sport, swoim podstawowym źródłem utrzymania. Jeśli ktoś już wyrasta ponad przeciętność i chce zajmować się sportem zawodowo, to radzę uczyć się języków, przynajmniej angielskiego i wyjechać. W Polsce nie ma zaplecza dla ludzi, którzy chcą czynnie uprawiać Muay Thai czy inne sporty walki.
F24: Przepraszam, że się wtrącę w zdanie, ale przecież mamy kilku znakomitych zawodników Muay Thai w kraju: Mariusza Cieślińskiego, Marcina Parchetę, Tomka Makowskiego czy Marcina Łebkowskiego. Im się udało nie wyjeżdżając z kraju.
MG: Udało, ale w cudzysłowie. Aby im się udało musieli pociągnąć wiele sznurków. Może gdyby taki młody Mariusz, Marcin czy Maciej Skupiński nie musieli łapać kilku srok za ogon, tylko zajęli by się jedną rzeczą, to byliby znacznie wyżej w tej hierarchii zawodników Muay Thai na świecie. Jak życie pokazało, można ryzykować i może się udać, bo mieliśmy Polaka w finałowym turnieju K-1 MAX, który nie zaprezentował się wcale źle, a wręcz przeciwnie. Gratuluję z tego miejsca Michałowi Głogowskiemu. Wiesz, on wcześniej nie walczył na takim poziomie, a tam wyszedł, bił się i pokazał, że Polak potrafi. To świadczy tylko o tym, że potencjał młodych zawodników jest u nas marnowany. Jeśli nie ma prawdziwych struktur związkowych i jeśli nie ma takiej prawdziwej kadry, z mocnymi zawodnikami, to nie będzie dobrze. Najgorsze jest to, że mamy dwa związki, dwie imprezy nazywane Mistrzostwami Polski i to bezpośrednio wpływa na zaniżenie poziomu polskiego Muay Thai.
F24: Wielu zawodników Muay Thai wyjeżdża do Tajlandii, by tam doskonalić swoje umiejętności. Czy taki wyjazd jest konieczny, by stać się lepszym zawodnikiem?
MG: Myślę, że nie. W tej chwili mamy tak rozwinięty system szkoleniowy, że nie trzeba trenować z Tajami. Jednak jeśli ktoś myśli o wyjeździe, to musi zdawać sobie sprawę, że Muay Thai i wszystkie inne dziedziny życia poszły mocno do przodu i w tej chwili w Tajlandii boks tajski pozostał taki jaki powinien być. W Europie walczy się w Thaiboxingu, czyli bez łokci, klincz jest często przerywany, a tam wszystko jest dozwolone w tej pięknej, pierwotnej formie i wtedy najbardziej liczy się charakter, serce do walki i odporność. Jeśli ktoś pojedzie do Tajlandii, to będzie się uczył kopać, klinczu, łokci, może dostanie nawet walkę, może dwie, może nawet wygra. Jednak nie jest to konieczne, bowiem nie mają oni jakiś swoich tajnych technik, których uczą tylko wybranych. Kto może to niech korzysta, ale i w swoim kraju można nauczyć się walczyć, o czym świadczą sukcesy naszych zawodników na arenach międzynarodowych.
F24: Nie żałujesz, że nigdy nie wystartowałeś na gali zawodowej?
MG: W sumie nie wiem, z jednej strony żałuję, a z drugiej nie. Walki zawodowe na pewno byłyby jakąś kartą przetargową i atutem, gdy prowadzę klub. W te chwili żałuję, bo z tym co mam teraz w głowie, byłoby to na pewno fajne doświadczenie. Startowałem tylko amatorsko, moim największym osiągnięciem, jakim jeszcze się nie pochwaliłem, jest brązowy medal na Mistrzostwach Polski. Pojechałem tam ze swoimi chłopakami i nie pamiętam, czy ja osiągnąłem najlepszy wynik z klubu czy ktoś inny, ale nie o to chodzi. Walczyłem wtedy na kompletnym luzie i to było naprawdę fajne. Nie zależało mi wtedy na wyniki, ale cieszyłem się z samej obecności na tych zawodach. Tamten występ wiele mi dał do myślenia. Przekonałem się, że głowa, psychika, nastawienie jest ważne, jeśli nie najważniejsze. Jeśli ktoś ma tzw. 'gorącą głowę’, to może i wygra kilka walk na poziomie amatorskim, czy nawet zawodowym, ale nie zrobi postępu. 'Chłodna głowa’, dystans do siebie i pokora są bardzo ważne. Trzeba zdawać sobie sprawę, że zawsze można coś poprawić. Gdy ktoś uważa, że nauczył się już wszystkiego, to nie ma pojęcia o tym, czym się zajmuje. Trzeba cały czas mieć otwartą głowę, nie ważne czy jesteś zawodnikiem, czy trenerem.
F24: Pamiętasz początki swojej przygody z MMA? Jak zareagowałeś na ten sport, bo uderzacze są znani z alergii na walkę w parterze.
MG: Dla mnie ta przygoda zaczęła się przypadkiem, bo gdzieś tam spotkałem się z Maćkiem Górskim. Generalnie wiedziałem, że nie można lekceważyć takich rzeczy. Wiadomo, że jest to coś innego, inna płaszczyzna walki, ale ten, który lekceważy parter i myśli, że bez tego jest najlepszy, to na pewno nie jest najlepszy. W sumie to nie ma najlepszych, bo wciąż się to wszystko zmienia, bo wszyscy się wciąż rozwijają. W sumie dlaczego MMA? Jest teraz taki bum na to i nie pójść w to, to podcinanie sobie skrzydeł i ograniczanie samego siebie. W MMA jest przyszłość. Chuck Norris powiedział kiedyś, że Muay Thai jest królową ringu, tak MMA jest królową sportów walki.
F24: Jesteś trenerem Muay Thai, a teraz zacząłeś pracę jako trener stójki pod MMA. Co czyni zawodnika MMA dobrym stójkowiczem?
MG: Wiesz, jeśli ktoś zamierza bić się w MMA, to przede wszystkim o jego klasie jako stójkowicza świadczy to, że nie daje się trafić. Rękawice w MMA są o wiele mniejsze i łatwiej jest dostać uderzenie na szczękę czy w inne miejsce. Po drugie każdy ze strikerów musi się nauczyć tak uderzać, by nie zostać zbyt szybko sprowadzony do niekorzystnej dla niego płaszczyzny, czyli parteru. Tak więc jeśli ktoś chce walczyć w stójce w MMA, nie może bezmyślnie iść cały czas do przodu. Przykłady mistrzów MMA obrazują, że lepiej sobie radzą kontrbokserzy i Ci, którzy potrafią bić na tzw. 'wstecznym’. Prowokują, udają, że bijąc prą do przodu, a tak naprawdę zadają uderzenia cofając się. Jest to wielka umiejętność i nie tyle techniczna, co psychiczna. Walka wiadomo, jest pełna emocji zarówno dla zawodników, jak narożnika i kibiców i jeśli zawodnik da się ponieść tym emocjom, to może błyskawicznie stracić przewagę. Wielu zawodników wybitnych w walkach na zasadach uderzanych pokazuje, że parter niekoniecznie jest ich płaszczyzną i nie dążą do walki na glebie. Tak więc z moich obserwacji wynika to, że dobry stójkowicz w MMA powinien walczyć na wstecznym. Druga rzecz, jaka mi się rzuciła w oczy to konieczne są treningi w rękawicach do MMA, bo powierzchnia uderzania, jak już wspomniałem, jest mniejsza i trudniej się bronić przed ciosami. Nie mówię, że na tarczach czy podczas sparingów nie należy używać rękawic bokserskich, sam jestem ich zwolennikiem, ale na poziomie zawodowym każdy szczegół ma znaczeF24: Jesteś trenerem Muay Thai, a teraz zacząłeś pracę jako trener stójki pod MMA. Co czyni zawodnika MMA dobrym stójknie i treningi w rękawicach do MMA mogą działać na korzyść zawodnika, który już na tym poziomie wie co to jest sparing i traktuje go nie jako wojnę, ale jako pewien element, z którego płynie dla niego nauka.
F24: Teraz pracujesz z zawodnikami MMA. Jak oceniasz poziom wyK.S. Rosomak Warszawa, Marcinemszkolenia pod kątem stójki zawodników tej formuły?
MG: Poziom stójki wśród zawodowców, zwłaszcza walczących w USA, wygląda naprawdę dobrze. Świadczą o tym same walki, bowiem kiedyś wiadomo, gdy nikt nie znał parteru, to parterowcy wygrywali, a w dzisiejszych czasach ta stójka wraca do łask i parter nie robi już tak olbrzymiej przewagi jak kiedyś. Poziom jest wysoki, ale jako sport uważam, że to wciąż raczkuje i będzie jeszcze długo raczkowało i jest jeszcze ogromny wachlarz technik to opracowania od stójki po parter.
F24: Mógłbyś wymienić trzech zawodników, którzy wg Ciebie prezentują najwyższy poziom stójki w MMA?
MG: Pierwszym z brzegu zawodnikiem może być Janek Błachowicz, który wywodzi się ze sportów uderzanych i nawet ma medal z międzynarodowych zawodów. Bardzo mi się podoba jego styl walki i poziom techniczny. Ponadto Artur 'Kornik’ Sowiński ma ciekawą stójkę, podobnie jak Maciej Jewtuszko. Michał Materla w walce z Kendallem Grove’m też pokazał, że trzeba robić stójkę, albo płacić zebranymi ciosami na głowę. Tak naprawdę to w tej chwili trzeba trenować boks, Muay Thai, Kickboxing, bo sam parter nie wystarcza do odnoszenia sukcesów na wysokim poziomie. Na początku to wystarczało, wtedy jeszcze MMA kojarzyło się ludziom z walkami na ulicy, ale z czasem ludzie zaczęli trenować, walki robiły się bardziej wyrównane i mniej widowiskowe, a stójka jest łatwiejsza do przyswojenia dla zwykłego Kowalskiego, który ogląda gale.
F24: Jedną z Twoich pasji są psy, hodujesz nawet te zwierzęta. Opowiedz nam o tym.
MG: Hodowla psów jest to trudne zajęcie. Jest to moja jedna z dwóch pasji, bo drugą jest Muay Thai. Jak wspomniałem jest to pasja i trudne zajęcie, nawet jak się te psy sprzedaje po urodzeniu, czyli tak naprawdę oddaje w dobre ręce. Aby to było dochodowe to daleka droga do tego, wiadomo to jest natura i wszystko może się zdarzyć, jakieś choroby itp. Przede wszystkim nie można się nastawiać na zysk za wszelką cenę. Jestem przeciwnikiem hodowli najbardziej popularnej rasy, która najmniej je i trzyma się je w nieodpowiednich warunkach, to łatwo o tragedię. Ja hoduję psy rasy Staffordshire Bull Terrier, czyli popularnie zwany Staffik. Jest to pies o charakterze wojownika, które są bardzo łagodne i nie są jakieś mega agresywne czy coś w ten deseń. Faktycznie, ta rasa została stworzona do walk psów w Anglii, ale takie rzeczy działy się tam ok. 1900 roku. Dopiero później ludzie zauważyli, że te psy są bardzo oddane człowiekowi i wyjątkowo opiekuńcze dla dzieci, więc znaleźli się koneserzy, którzy postanowili hodować te psy. W 1935 roku udało im się zarejestrować je jako oficjalną rasę, więc hoduję psy z rodowodem. Ludzie musieli jednak nieco oduczyć je tej agresji, zwłaszcza do nich samych, co się udało. Wychowywany w takich warunkach pies rzadko bywa agresywny. Ponadto aby być zarejestrowanym w Polskim Związku Kynologicznego i aby pies był reproduktorem, to trzeba z takim psem jeździć na wystawy, dostawać na tych wystawach dobre oceny, więc to wymaga pracy.
F24: Kto Cię wspiera na Twojej drodze wojownika?
MG: Dziękuję tacie, że mimo wszystko wprowadził mnie na salę. Dziękuję Maćkowi i Michałowi Skupińskim, że pokazali mi wiele przydatnych rzeczy, oraz wszystkim chłopakom, którzy przychodzili do mnie na treningi, nie ważne czy zostali zawodnikami czy nie. Dziękuję wam wszystkim.