Śpiewać każdy może. Grać w filmie – okazuje się, że też. Zwłaszcza, gdy się jest medialnie rozpoznawalną mistrzynią UFC.
Tak, byłam w kinie na „Expendables 3” (nie zamierzam używać polskiej nazwy, bo tłumaczenie jest zupełnie nietrafione), z jednej strony gnana pasją oglądania rozwałki wszystkiego co się da rozwalić i wysadzenia w powietrze wszystkiego co się da wysadzić, a z drugiej – chęcią zobaczenia jak na wielkim ekranie radzi sobie Ronda Rousey.
Sam film mnie nie zawiódł w oczekiwaniach, bo dokładnie na taką totalną demolkę okraszoną śmietanką hollywódzką się nastawiałam. Teksty w filmie były naprawdę zabawne, a do tego na raz występowały dwie gwiazdy MMA – Randy Couture i Ronda Rousey. Scena z Rondą w szpilkach rzucającą kolesiami w klubie też niczego sobie, ale w ogólnym rozrachunku „Rowdy” mnie nie przekonała do siebie jako aktorki. Na pewno było jej łatwiej wcielić się w postać, bo jej charakter to też kozacząca cwaniara (a więc dokładnie to, co widzimy na wszelkich video dostarczanych przez UFC), jednak naturalność jej zachowań pozostawia trochę do życzenia. Poza tym, przy Antonio Banderasie, każdy schodził na drugi plan 😉
Jak to się jednak mówi – pierwsze koty za płoty. Ronda ma w perspektywie wystąpienie jeszcze w kilku innych produkcjach, więc w miarę z nabywaniem doświadczenia filmowego, pewnie będzie grać coraz lepiej. Zatrudnianie jej w przemyśle filmowym niesie korzyści obustronne, bo zdolności do walki na pewno ma unikatowe i chociażby same sceny walk wyglądają w jej wykonaniu po prostu fajnie. Przynosi też korzyści dla MMA jako takiego, bo gawiedź zainteresowana aktorką zawsze może zainteresować się, co też ona robi jak akurat nie fika na ekranie – i to przysporzy fanów MMA.
Jednak jako aktorkę na pewno wolę Ginę Carano – z powodu jej naturalnego uroku osobistego 😉