…ponieważ nie jest tak „marketingowy”, nie pragnie ciągłej uwagi i/lub ośmiesza się na łamach prasy:
„Między wygraną i przegraną w UFC jest kolosalna różnica. Teraz żyje mi się dobrze, ale walczę po to, żeby się utrzymywać… Jestem takim zawodnikiem-robotnikiem w UFC. Wypracowywuję sobie swoją drogę tylnymi drzwiami. Nie miałem łatwych przeciwników. Nie wygrałem reality show. Po prostu idę swoja drogą. Nie byłem wprowadzony na rynek masowy. O to chodzi. Maszyna marketingowa tak naprawdę nigdy mnie nie pochłonęła. Dla mnie to OK, ale myślę, że tamci woleliby na mistrza Forresta Griffina albo innych gości. A mnie woleliby puścił własna drogą bo nie zabiegam tak o uwagę i nie gram efekciarsko przed fanami. Nie zachowam się jak Brock Lesnar po walce na UFC 100. Dla mnie to było żenujące. Nie jestem taki. I nigdy nie będę. Zawsze będę skromny. Pochodzę ze środowiska, gdzie naprawdę trzeba było ciężko pracować i nie sądzę, żeby mój tata mógł myśleć o mnie dobrze, jeśli zrobiłbym z siebie dupka. Zamierzam po prostu być sobą i mam nadzieję, że ludzie to docenią. Jak już zdobędę tytuł, to mam nadzieję, że pozyskam fanów, którzy będą mnie lubić właśnie za to, jaki jestem.”
Czy „Dean of Mean” może przezwyciężyć przeszkody na drodze do zdobycia mistrzostwa, czy może jest zbyt niekonsekwentny (nie wygrał walk w serii od 3 lat) w rywalizacji, żeby w ogóle zdobyć pas?
„Między wygraną i przegraną w UFC jest kolosalna różnica.”
Nie wiedziałem, że z Jardina taki fizolof…
Kurwa po tym tekscie nabralem whuj szacunku do niego. Jardine SLU.
pisze sie wchuj jak już. ps na ile procent będziesz jp jak ci samochód ukradną? na 60 czy tylko 20?