Pora na kolejną walkę w naszym cyklu: walka w wadze półśredniej między Mattem Brownem a Erickiem Silvą.
Zdaniem wielu Erick Silva miał być tym który zrobi to czego nie był w stanie zrobić żaden z 6 wcześniejszych przeciwników Browna a mianowicie wykorzystać jego defensywne luki. Dla bukmacherów Brazylijczyk był mocnym faworytem tego pojedynku, za jego zwycięstwo płacili ledwie 1,38 podczas gdy za wygraną Amerykanina aż 3,10. Mnie osobiście do zagrania skusił oczywiście ten drugi kurs.
Walka od początku była szalenie interesująca. Pierwsze 3 minuty należały do Ericka który trafił Matta mocnym kopnięciem na korpus a następnie próbował go poddać zza pleców. Brown przetrwał trudne chwile a gdy walka wróciła do stójki raz za razem trafił Silvę mocnymi ciosami. W II rundzie Nieśmiertelny dał znakomity pokaz umiejętności parterowych, próbował odwróconego trójkąta nogami, duszenia d’arce, balachy na rękę i trójkąta nogami. A trzeba pamiętać, że Brazylijczyk dzierży czarny pas w BJJ. Ostatnia odsłona była kompletną demolką, Erick opadał z sił coraz bardziej a Brown jeszcze mocniej i uparciej szedł do przodu. Sędzia pojedynku Herb Dean uratował sporo zdrowia Silvie przerywając walkę w odpowiednim momencie.
Co najbardziej zapamiętamy z tej walki?
Rabittt: Znakiem rozpoznawczym stylu Matta jest jego agresja i nieustanne naciskanie rywala ale to co pokazał w tym pojedynku przekroczyło wszelkie oczekiwania. Od 3 minuty I rundy Brown sukcesywnie rozbijał Ericka który nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi na to co robił Amerykanin. Nieśmiertelny dominował w każdym aspekcie walki: w stójce trafiał znacznie częściej i mocniej, obalał z dziecinną łatwością a w parterze omal nie poddał mocnego w tej płaszczyźnie rywala. Pod względem łączenia ciosów pięściami, łokciami i kolanami w kombinacje Matt Brown jest jednym z najlepszych zawodników na świecie. Pomimo ostatniej porażki z Robbiem Lawlerem jego wysoka pozycja w rankingu jest niczym nie zagrożona.
Yoshi: Matt Brown vs Erick Silva to druga bardzo dobra i fascynująca walka w naszym zestawieniu. Już od pierwszych sekund mogliśmy cieszyć oczy solidną porcją akcji. Początek pierwszej rundy to zdecydowana przewaga Ericka Silvy, który zdawałoby się kontrolował wszystko i ja miałem już wrażenie, że będzie po walce. Mattowi udało się jednak wyjść z tych opresji i to jak rozpoczął kontratak powoduje opad szczęki. W tym momencie przypomniałem sobie jaki przydomek nosi Matt Brown, który w tej walce idealnie do niego pasował – The Immortal. Końcówka pierwszej rundy, to szaleńcze ataki Browna, które demolowały Brazylijczyka i odbierały mu coraz więcej siły. W drugiej rundzie potężnym ciosom rękoma i kolanami w wykonaniu Browna nie było końca i zastanawiałem się tylko ile jeszcze zniesie Silva. Na szczególną pochwałę zasługują także wszystkie przejścia do technik kończących jakie w drugiej rundzie zademonstrował nam Matt Brown. Trzecia runda, to jeszcze ostatnia próba Erica Silvy w parterze by zmienić coś w tej trudnej dla niego sytuacji jednak Matt nie dał mu już żadnych szans. Tym pojedynkiem Matt Brown pokazał, że zasługuje na wysoką pozycję w rankingu oraz walki z czołowymi zawodnikami wagi półśredniej. Myślę, że ostatnia porażka z Robbie Lawlerem to tylko chwilowy zastój i zobaczymy jeszcze niejedną dobrą walkę Browna.
Andrew: Kolejna walka z kontekstem USA vs. Brazylia, czyli to co od początku istnienia UFC było immanencją tej organizacji. Brown tak naprawdę był agresorem od pierwszego gongu do samego końca. Poza tym momentem w pierwszej rundzie, kiedy Silva po celnym kopnięciu na korpus miał swoje „5 minut”, cała walka odbywała się pod dyktando Browna. W drugiej części pierwszej rundy, po przetrwaniu kryzysu, Brown zaczął miotać Silvą po oktagonie niczym workiem ziemniaków, tak jak by chciał go ukarać, za to co przed chwilą miało miejsce. Początek drugiej rundy bliźniaczo podobny do początku pierwszej. Brown naciera, Silva z kolei wykonuje takie samo kopnięcie jakie idealnie wyszło mu w pierwszej odsłonie walki. To jednak nie zmieniło obrazu starcia, którym moim zdaniem była całkowita dominacja Browna. Amerykanin kroczył po prostu po zwycięstwo, prowadził walkę książkowo według definicji wytrwałości. Silvę wyratować mogła tylko jakaś „akcja szczęściarza” innej możliwości nie było.
A co Wy zapamiętaliście z tego pojedynku? Czekamy na Wasze komentarze.
To była piękna walka i jak już kiedyś napisałem, Brown pokazał, że naprawdę jest Immortal.