W tym tygodniu w świecie MMA odbyły się gale dwóch najlepszych europejskich organizacji MMA w Europie, oraz gala UFC z drugą walką Henderson vs Shogun. Ponadto na ring wrócił legendarny Ernestoo Hoost. Zachęcamy do lektury kolejnego podsumowania tygodnia.
1. Na największy plus w mojej subiektywnej ocenie zasłużył podopieczny Piotra Jeleniewskiego, Arbi Shamaev. Miałem przyjemność obserwować tego zawodnika, gdy jeszcze obydwaj trenowaliśmy w Acquila Competition Team i jestem pod wrażeniem postępu, jaki poczynił czeczeński zawodnik. Shamaev pokazał solidną stójkę i jeszcze lepsze zapasy, permanentnie rzucając rywalem na matę, a w parterze bijąc tyle, na ile to potrzebne, by wygrać rundę. Mam nadzieję, że szefowie KSW pójdą po rozum do głowy i zakontraktują Arbiego na stałe.
2. Do kolejnej rundy turnieju Bellatora w wadze lekkiej awansował Marcin Held. Zawodnik Sławomira Szamoty po raz kolejny pokazał, że nie ma od niego większego specjalisty od dźwigni na nogi w MMA. Oczywiście można mówić o Palharesie, jednak Polak nie stawia sobie za punkt honoru sprawienia uszczerbku na zdrowiu rywala. Marcin pewnie idzie po zwycięstwo w turnieju Bellatora i do walki o pas ze zwycięzcą trzeciej walki Alvarez vs Chandler.
3. W kraju kwitnącej wiśni następuje zmiana pokoleniowa. Znany z mistrzostwa dźwigni na nogi, Masakazu Imanari przegrał w miniony weekend na gali organizacji Deep z 24-letnim Yukim Motoyą. Na pewno Imanari się starzeje i jest coraz słabszy, jednak w Japonii tempo starzenia się zawodników jest mniejsze, o czym świadczy przypadek Sakuraby. Tak czy siak, plus dla Motoyi za zwycięstwo i mam nadzieje, że niebawem wyjdzie poza japońską organizację.
4. Plus należy się poniekąd również Ernesto Hoostowi. Holender powrócił w miniony weekend do rywalizacji, głównie po to, by nieco ożywić japońską scenę sportów walki. Zwycięstwo Hoosta nie jet motywem przewodnim, za który otrzymuje ode mnie wyróżnienie. Holender nie wyzywał do walki najlepszych kickboxerów na świecie, dzięki czemu odetchnąłem z ulgą.
1. Minsuy jak zwykle zajmują mi wiele czasu. Niestety, trzeba je komuś przyznać. Niestety trzeba go przyznać ludziom związanym z polskim MMA. Na minus zasłużył Kamil Waluś i trener Mirosław Okniński. Trener Okniński wyraził swoje zdanie na temat Piotra Jeleniewskiego, później swoje zdanie na komentarz trenera wydał Waluś, a obecnie trwa słowna przepychanka na Facebook’u, w której uczestniczą: trener Okniński i jego zawodnicy vs Waluś i jego znajomi. Zainteresowanych odsyłam na FB, ale nie wiem po co.
2. Ostatnio zastanawiam się, jakie motywy kierują właścicielami federacji KSW przy ustalaniu freak fightów. Nie wiem, czy w takiej kategorii można mówić o walce Kamili Porczyk z Iryną Szaparienko. Obie związek ze sportem miały, i to długi. Fitness jakby nie patrzeć jest sportem, dla niektórych w większym, dla innych w mniejszym, związanym z MMA. Oczywiście można pomyśleć, że Porczyk jest przygotowywana na walkę z Guzowską, jednak po co robić to, kiedy marka KSW jest już rozpoznawalna nawet wśród ludzi sporadycznie interesujących się sportem?
Wyróżnienie specjalne:
W sobotę karierę sportową zakończył jeden z najpopularniejszych zawodników MMA w naszym kraju, zadeklarowany satanista, miłośnik zwierząt i tatuaży, Marcin Różalski. Jego kariera nabrała tempa, gdy ogłoszono, że wystąpi w walce wieczoru gali KSW 18 w Łodzi z Jeromem Le Bannerem. Od tamtego momentu 'Różal’ znalazł się w świetle fleszy i trzeba przyznać, spełnił on swoje zadanie. Marcin wśród fanów sportu wywoływał pozytywne emocje, a ludzie nie związani ze środowiskiem stali się jego hejterami, którzy w każdym wywiadzie byli pozdrawiani przez płockiego fightera. Posłużę się tutaj słowami Różalskiego: w moim słowniku nie ma przekleństw i słów, by wyrazić co myślę. No coś takiego powiedział Marcin, może nie dosłownie. Nie ma się co rozpisywać. DZIĘKUJĘ za emocje dostarczane podczas walk w MMA i życzę szczęścia w życiu poza białym ringiem jednej z najlepszych organizacji MMA w Europie.