Demian Maia znany jest w MMA przede wszystkim z powodu swojego rewelacyjnego Jiu-Jitsu, który bardzo skutecznie dopasował do realiów walki wszechstylowej. Przez długi czas niepokonany w MMA wreszcie i od poczuł gorycz porażki – został szybko znokautowany przez Nathana Marquardta podczas gali UFC 102. W środku znajdziecie najnowszy wywiad, w którym opowiada m. in. o tej porażce
Twoja porażka z Nathanem Marquardtem była pierwszą w twojej karierze MMA, jednak już wcześniej zostałeś „znokautowany” w Jiu-Jitsu. Pamiętasz to wydarzenie?
To było w 2001 roku na Jiu-Jitsu World Championship, kiedy miałem jeszcze brązowy pas. Wygrałem cztery walki i doszedłem do finału gdzie miałem zmierzyć się z Marcelem Louzado. Po 10 sekundach walki jednocześnie zaciągnęliśmy gardę, uderzając się w ten sposób głowami i rozcinając sobie skórę. Lekarz powiedział, że nie możemy kontynuować walki. Carlihos (Gracie) przyznał nam obu medale, aby nie było żadnych wątpliwości – oboje byliśmy mistrzami. Wydaje mi się, że był to jedyny raz w historii gdy coś takiego wydarzyło się na Worldsach.
Podobną sytuacją w twojej karierze było chyba to gdy zostałeś po raz pierwszy poddany. Odpłynąłeś wtedy w wyniku duszenia założonego przez Romulo Barrala w 2006.
Zderzenie głowami było przypadkowe, tam ani ja ani mój przeciwnik nie mogliśmy kontynuować walki w wyniku rozcięć jakich doznaliśmy. Nie wyglądało to żadnym stopniu jak to w UFC. Kiedy zostałem poddany przez Romulo w półfinale Mistrzostw Brazylii, przypominało to już trochę tę porażkę. W obu sytuacjach zapomniałem trochę o obronie, która jest przecież esencją Jiu-Jitsu, a skoncentrowałem się na ataku.
Jak poszło ci pogodzenie się z zejściem na drugi plan jeśli chodzi o walkę o tytuł w kategorii średniej UFC?
Zawsze ciężko jest pogodzić się z porażką, a ta była moją pierwszą w MMA, ale już wcześniej przegrywałem w Jiu-Jitsu. Po tych wszystkich latach współzawodnictwa nauczyłem się czerpać z porażkek wszystko co najlepsze. Najbardziej bolesna jest świadomość, że (w walce z Marquardtem) byłem najlepiej przygotowany w życiu, zarówno technicznie jak i fizycznie, a nie mogłem z tego zrobić użytku.
A jak wyglądał dzień tuż po przegranej?
Okropnie, ale zaczynałem myśleć już o kolejnej walce. Zawsze powtarzam sobie to co kiedyś usłyszałem od Ricksona: „Wygrana, raz osiągnięta powinna szybko odejść w niepamięć, gdyż jest przelotna”. Zawsze stosowałem się do tej reguły w moich wcześniejszych walkach, które wygrałem. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Porażka, tak jak wszystko inne, jest ulotna.
Zawsze z wielką dumą reprezentowałeś Jiu-Jitsu. Czy świadomość tego i swojej porażki w jakiś sposób cię dołuje?
Oczywiście, to wspaniałe uczucie być reprezentantem Brazylijskiego Jiu-Jitsu i gdy jestem w oktagonie to w pełni w nie wierzę. To moja misja w UFC, nie mam co do tego wątpliwości, – reprezentować cudowną, pozbawioną przemocy sztukę walki w tak agresywnym sporcie. Możliwość wysyłania takiej wiadomości do publiczności, uważam za dar od Boga. Jednak porażka jest częścią tego sportu. Dzięki Bogu w moich dwunastu walkach przegrałem tylko jedną.
Jaki jest najlepszy sposób aby po takiej przegranej podnieść głowę i normalnie dalej żyć?
Po pierwsze należy sobie uświadomić, że zarówno zwycięstwa jak i porażki są nietrwałe. Potem trzeba spojrzeć na to co się osiągnęło, na to co zrobiłeś dobrze, a co źle i naprawić co trzeba. Już to zrobiłem z trenerami. Teraz wszystko zależy od ciężkiego treningu. To co się stało, stało się z jakiegoś powodu. Wierzę, że to co się dzieje jest zawsze najlepszym co może się na daną chwilę stać. Zamierzam kontynuować swoją karierę, ale nie normalnie – zawsze staram się robić więcej od tego co jest uważane za normalne, aby być dalej niż moi przeciwnicy.
Jakie lekcje wyciągnąłeś z tej walki?
Wyciągnąłem wiele wniosków….ale wolałbym zostawić odpowiedź na to pytanie na naszą następną rozmowę, jak napiszę już książkę w której zdołam to wszystko zmieścić. To zabawne jak wielu rzeczy może nauczyć taka krótka walka.