Jako, że w temacie o biciu pasem ( [http://www.sfd.pl/temat200142_strona10/] )zaczął rozwijać się nowy wątek, postanowiłem założyć osobny temat a jako punkt wyjścia napiszę to samo, co w tamtym moim poście
Kiedyś mój trener opowiadał nam o tym jak się ćwiczy w USA. Ponoć zupełnie inna atmosfera panuje na treningach, zresztą wiecie o słynnym amerykańskim „keep smiling” Otóż tam na zajęcia przychodzą ludzie, różni ludzie i ćwiczą. Ćwiczą jednak „trochę” inaczej niż Polacy. Krzyczą przy powtórzeniach, dopingują się wzajemnie, cieszą z każdego, nawet najmniejszego sukcesu. Przykładowo: udało im się zrobić o 10 więcej przysiadów, niż na poprzednich zajęciach, to co robią? Wmawiają sobie, że są najlepsi, niepokonani, że nie ma dla nich przeszkód i trudności nie do pokonania. Efektem tego typu praktyk jest nie tylko zwiększone morale grupy i lepsza jej integracja, ale także systematyczne polepszanie się wyników tejże.
Podobnie jest w mojej sekcji. Kiedy ćwiczymy, to trener krzyczy razem z nami (chyba, że liczy powtórzenia, ale też donioślejszym głosem), ponieważ nic nie motywuje człowieka tak jak WSPÓLNA praca. Zauważmy bowiem, że człowiek jest zwierzęciem stadnym. Od zarania dziejów łączył się w grupy a samotnicy, pustelnicy, to naprawdę bardzo rzadkie zjawisko – wyjątki. Dlatego też, pomimo bardzo indywidualnego charakteru sportów walki najlepsze wyniki osiąga się, kiedy pracuje się w grupie, czuje z grupą integrację oraz czerpie z niej motywację. Dlatego tak ważna jest wspólna praca, każdy nad sobą indywidualnie, ale RAZEM pomagamy sobie nawzajem.
Ćwicząc w parach też nam weszło w nawyk dopingowanie siebie nawzajem. Ważne jest to, by partner (załóżmy, że ćwiczymy uderzenia na tarcze) „podpalał” nas i zachęcał do wzmożonego wysiłku. Często słychać u nas proste hasła typu „Agresja! Walcz! Możesz! Potrafisz! No pain! NO PAIN!!”, które to naprawdę pomagają wykrzesać z siebie resztki sił – dać z siebie wszystko. Wtedy nawet pomimo tego, ze odpływasz, zmusisz się do wykonania tego ruchu, zmusisz się do uderzenia w tarczę i będziesz zadowolony ze swojego osobistego sukcesu a partner, mając w tym swój udział, bedzie usatysfakcjonowany także.
Wiadomo jak to jest, kiedy przychodzi ćwiczyć samemu. Ja osobiście muszę mieć naprawdę dobry humor, by dać sobie porządny wycisk, zaliczyć DOBRY trening. Często tak mam, że oszukuję w powtórzeniach, ułatwiam sobie, gdy ćwiczę sam… To jest po prostu czasem nudne i monotonne przez tyle lat dzień w dzień robić pompki Pomimo tego, że tak bardzo potrzebne. A skoro nikt nie widzi… Jeśli jednak już ćwiczę na sali i widzę, że partner z boku drze ryja z wysiłku, jest czerwony na twarzy, ale dalej walczy… Dlaczego i ja nie mógłbym powalczyć? Co z tego, że to cud, że w ogóle zmusiłem się do przyjścia na trening? Co z tego, że spałem dzisiaj 4 godziny, cały dzień spędziłem w szkole a jedyne o czym marzę to walnać się w fotelu z paczką czipsów w jednej, puszką piwa w drugiej ręce i oddać się w objęcia Morfeusza przed włączonym telewizorem. Nawet pomimo tego, ze mam słabszy dzień to dalej jestem takim samym człowiekiem jak oni wszyscy na sali i skoro oni mogą, to czemu nie ja? Jestem straszliwie zmęczony, ale mimo to ciągle jestem karateka! Tak jak oni wszyscy! WSZYSCY JESTEŚMY KARATEKA! NIE ZNAMY PRZESZKÓD I NIE WIEMY CO TO ZNACZY „PODDAĆ SIĘ”! YEAH!
Tak jak kolega WZOREK napisał w tamtym topicu:
Ja prowadząc trening zawsze robiłem naprzykład pompki razem z moimi uczniami ale gdy oni mieli komendę Yame to ja w tym czasie robiłem dalej i w ten sposób pokazywałem im że jest możliwe wykonanie dużej ilości powtórzeń bez przerwy.
Napewno działało to motywująco na nich ,ponieważ po jakimś czasie niektórzy za moim przyzwoleniem nie korzystali z komendy Yame lecz razem ze mną dalej pompowali.
Podobnie jak z jego uczniami, ze mną zawsze tak było, że moja wysoka ambicja nie pozwala mi odpuścić, kiedy jest na to szansa, a kiedy trener dalej ciśnie. Gdyby jednak stał nade mną i liczył… A*****a by mi się chciało! Nie chodzi oczywiście o to, by trener robił kopniecia i techniki z innymi CAŁY CZAS. Powinien on przede wszystkim motywowa tym, że daje z siebie wszystko. Jeśli widzę, że on, najważniejsza osoba na sali, główny filar treningu, się nie przykłada – to mnie też nie chce się przykładać. Sorry, ale jeśli ktoś prowadzi trening po macoszemu i zlewa mnie, to ja sam też go zlewam. Kiedy jednak widzę, że trener wkłada w ćwiczenia całego siebie, ma gadane, potrafi zmotywować… Wtedy dopiero mój trening jest efektywny i przynosi korzyści!
Wiadomo – przy treningu technicznym musi większą uwagę poświęcać ćwiczącym – podejść do któregoś, wytłumaczyć, pokazać co i jak. Ale przy pompowaniu, bieganiu itp prowadzący powinien świecić przykładem i napawać wszystkich pozytywną energią – dawać świadectwo, że można! Podobnie cała grupa. Wkupie siła – mawiają, razem jesteśmy w stanie ruszyć góry! I taka jest prawda. Kiedy na treningu brakuje Ci sił, masz już wszystkiego dość a spojrzysz na kumpla z boku, który jednak dalej prze do przodu, wystarczy, że krzyknie w Twoja stronę i od razu dostajesz kopa do działania. A potem jaka satysfakcja… Mogłeś odpaść, ale nie zrobiłeś tego, dałeś radę… JESTEŚCIE NIEPOKONANI!
Inna też sprawa, że niesamowicie w****ia fakt, gdy ty jedziesz jak możesz a wszyscy się wkoło opierdalają. Wtedy a żal dupę ściska a jedyne co ciśnie się na usta to proste „******lę! Nie robię…” Taka jest własnie rola trenera, by wycisnąć z podopiecznych właśnie to – co mają w sobie najlepsze, by pokazać, że jemu także zależy, ponieważ tego, po prostu, czasem ćwiczącym potrzeba
Poznajcie więc moje skromne zdanie na ten skromny temat. Ameryki nie odkrywam, ale zachęcam do owocnej dyskusji. Jak to jest u was? Może wśród wzajemnych bluzgów wychwycimy jakieś ciekawe wnioski…
Link do tematu z dyskusją – http://www.sfd.pl/Rola_trenera_a_motywacja-t202237.html
OloKK/SFD.PL